Takie mecze potrafią co prawda przysporzyć wielu emocji i nagłych zwrotów akcji. Jednak czasami kibicom nie zależy na podniesieniu sobie ciśnienia ze stresu, lecz na obejrzeniu dobrej gry ulubionego zespołu. Niestety spotkanie Chelsea- Wolverhampton Wanderers nie było jednym z tych łatwych i przyjemnych do obejrzenia.
Dobre wejście
Chelsea nieźle zaczęła spotkanie z Wilkami. Zawodnicy nie mieli większych problemów z prowadzeniem gry po swojej myśli. Już w 10. minucie mogliśmy oglądać pierwsze ataki na bramkę. Pomimo świetnej obrony ze strony bramkarza Wolverhampton, Chelsea nie poddawała się w kolejnych atakach.
Dalsza część pierwszej połowy nie przyniosła niestety kolejnych sytuacji bramkowych. Jedyne na co mogliśmy liczyć to kolejne strzały z dystansu, które niestety nie kończyły się ani rozwinięciem akcji, ani piłką w siatce. Pod koniec połowy Chelsea znów podkręciła tempo gry jednak pomimo dwóch celnych strzałów na bramkę żaden nie został uznany. Timo Werner w walce o gola sfaulował ponoć obrońcę Wilków. Ruben Loftus-Cheek zaś znajdował się na pozycji spalonej.
Rollercoaster emocji
Druga połowa zaczęła się więc z wciąż nie otwartym wynikiem. PIerwsza szansa na gole natrafiła się jednak już w 56. minucie. Romelu Lukaku wykorzystał okazję jaką dał mu rzut karny. Jednak już dwie minuty później po raz drugi ruszył na bramkę i ponownie zdobył gola. Po niecałej godzinie gry w końcu udało się dopiąć celu, wynik 2:0 dawał wielkie nadzieje. Jak się okazało całkiem niesłusznie.
Sytuacja Chelsea wydawała się dość pewna, a sama gra zaczęła zwalniać. Zawodnicy wiedzieli, że nie muszą już zdobywać bramek na siłę. W tym momencie wystarczyło bronić wyniku, nie pozwalając Wilkom na jego zmianę. Z początku wydawało się, że nie będzie to trudne zadanie. Piłkarze Wolverhampton starali się co prawda przeprowadzać kolejne akcje, jednak nie stanowiły one na razie realnego zagrożenia.
Aż w 79. minucie Francisco Trincao strzelił pierwszą bramkę na korzyść gości. Widocznie odzyskali oni siły i nadzieję na wyrównanie wyniku. Być może gdyby nie doliczony czas, Chelsea faktycznie zdołałaby utrzymać wywalczony wynik. Jednak w siódmej minucie doliczonego czasu, Conor Coady zdołał zdobyć druga bramkę wyrównując wynik do 2:2.