Amerykańskie derby Londynu zakończone sromotną porażką Chelsea

Jak się okazało w nocy naszego czasu 24 lipca, derby Londynu potrafią przynieść ogromne emocje także poza kontynentem europejskim. Podczas meczu towarzyskiego na Florydzie zmierzyli się ze sobą odwieczni rywale- Chelsea i Arsenal. Już po wystawionych składach było wiadomo, że nikt nie traktuje tego spotkania jako zwykłego meczu towarzyskiego. Niestety, jeśli obie drużyny walczyły o dumę- zawodnicy Chelsea powinni się cieszyć, że grali w Stanach Zjednoczonych, nie w Anglii.

Początek z przytupem

Żadna z drużyn nie grała na swoim boisku, nie należało się więc spodziewać przewagi w kwestii przeważającego dopingu dla jednej z drużyn. Amerykańscy kibice, chociaż związani z angielskimi klubami są jednak inną publicznością niż lokalni, londyńscy fani.

Piłkarze Chelsea postanowili więc ustanowić swoją dominację, rozpoczynając spotkanie z ogromną energią i chęcią wygranej. Jednak już w szóstej minucie prawie zdołali stracić pierwszą bramkę, gdy Arsenal ruszył sprawnie do boju. Z czasem coraz jaśniejsze stawało się, że Niebiescy stają coraz bardziej nerwowi, a ich gra chaotyczna. Jednak pierwszy fatalny w skutkach błąd popełnił Trevoh Chalobah, który po wyprowadzeniu piłki wykonał podanie do zawodnika z przeciwnej drużyny. Oczywiście sytuację sprawnie wykorzystał Gabriel Jesus, który otworzył wynik na korzyść Kanonierów już w 15. minucie gry.

Na kolejne strzały nie musieliśmy czekać zbyt długo. Piłkarze Arsenalu czuli się na amerykańskim boisku coraz pewniej i bez problemu prowadzili piłkę z daleka od zawodników Chelsea. W 36. minucie Gabriel Martinelli  wyprowadził piłkę w dogodne miejsce, po czym wykonał celne podanie do Martina Odegaarda. Piłkarze Chelsea nie zdołali przerwać akcji i Norweg sprawnie wprowadził piłkę do bramki Niebieskich.

Z górki, coraz gorzej

Pomimo, że wynik 2:0 do połowy spotkania wydawał się wystarczająco tragiczny- niestety nie był to koniec poniżeń dla Chelsea. Thomas Tuchel usiłował jeszcze ratować sytuację wprowadzając zmiany w składzie drużyny. Jednak nawet nowo wprowadzeni, wydawało by się wypoczęci zawodnicy nie byli w stanie pokonać widocznie dominujących piłkarzy Arsenalu.

Jednak w drugiej połowie Kanonierzy kontynuowali kanonadę goli. W 66. minucie Buyako Saka podwyższył wynik do 3:0. Choć wiele osób dopatrywało się w tej sytuacji spalonego, sędziowie nie mieli zawahań i zaliczyli bramkę na korzyć Arsenalu. Jakby wciąż było za mało, w drugiej doliczonej minucie gry Albert Sambi Lokonga ustanowił wynik na 4:0. Pokazując tym samym jąk absolutną dominację mieli w tym spotkaniu nad przeciwnikami.

Wynik był całkowicie zasłużony. Arsenal grał naprawdę dobrą piłkę, było widać że w przeciwieństwie do Chelsea wiedzą co chcą dalej zrobić i co się właściwie dzieje na boisku. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o zawodnikach The Blues. Oprócz braku celności, zawodnicy nie potrafili stworzyć sensownych akcji bramkowych. Poruszali się po boisku w chaosie i niestety bardzo widocznie bez konkretnego planu. Nie był to więc najlepszy pokaz swoich umiejętności przez zagranicznymi fanami, w przeciwieństwie do niezwykłej prezentacji Kanonierów.